KOLEJNA HISTORIA POADOPCYJNA :)
"Historię zacznę od tego, że ja w zasadzie nie planowałam mieć psa :P
Mimo, że bardzo cenię sobie kontakt ze zwierzętami, to wydawało mi się to być na ten moment zbyt dużym zobowiązaniem. Pewnego dnia koleżanka z pracy zapytała mnie, czy nie chciałabym zostać domem tymczasowym. To byłam skłonna rozważyć.
Najpierw gościłam u siebie Zulę, kochaną suczkę, która po kilku tygodniach znalazła nową właścicielkę. Następnie trafia do mnie młodziutka Figa, która przeniosła się potem na stałe na Mazury. Potem byli jeszcze Dobroś, Krysia, Czacza, Pączek i Kefir.
A potem pojechałam po Bunię, małą suczkę z dużą raną na grzbiecie po pogryzieniu. Przybłąkała się w zimie pod jakieś bloki, ale zanim ktoś ją zauważył, spędziła dużo czasu na mrozie. Kiedy przywiozłam ją do siebie do domu, szybko poczułam że łączy mnie z nią inna więź, niż z poprzednimi psami. Bardzo lubiłam wszystkie psy, które były moimi tymczasami, a spędzanie z nimi czasu i pomaganie im przynosiło mi ogromną satysfakcję, ale w stosunku do Buni czułam coś nowego, natychmiastowy rodzaj bliskości i przywiązania, które trudno mi było wytłumaczyć. Trochę się wahałam czy podjąć decyzję o adopcji, bo czułam że to duża odpowiedzialność i decyzja, która wpłynie na konieczność wprowadzenia różnych zmian w moim stylu życia. Instynkt podpowiadał mi jednak, że powinnam to zrobić i ostatecznie adoptowałam Bunię.
Nie mam wątpliwości, że była to jedna z najważniejszych i najlepszych decyzji w moim życiu.
Szybko okazało się też, że konieczność dostosowywania moich planów do potrzeb Buni, nie stanowi dla mnie najmniejszego problemu, bo tak bardzo ją kocham, że stawianie jej na pierwszym miejscu okazuje się być też tym, co przynosi mi szczęście, a nie czymś, co mnie ogranicza.
Po adopcji największym wyzwaniem okazało się to, że u Buni dosyć szybko został zdiagnozowany rak listwy mlecznej. Pewnego dnia głaszcząc ją po brzuchu zauważyłam, że mogę wyczuć tam guza, a po wizycie u weterynarza okazało się, że guzków było więcej, co ostatecznie wymagało przeprowadzenia dwóch operacji.
W związku z tym doświadczeniem bardzo mocno poczułam, że chcę cieszyć się każdym dniem spędzonym z Bunią i że jestem wdzięczna za to że do mnie trafiła, nawet jeżeli nasz wspólny czas miałoby nie być długi.
Szczęśliwie okazało się że od czterech lat nowotwór nie powraca. Wprawdzie w międzyczasie pojawiły się inne problemy zdrowotne charakterystyczne dla starszych psów, ale jesteśmy pod stałą opieką weterynaryjną i z wszystkimi sobie radzimy, począwszy od problemów dentystycznych, aż po problemy z kręgosłupem. Buni chodzi nawet ostatnio na fizjoterapię i dzielnie wykonuje różne ćwiczenia!
Bunia zmieniła na lepsze wiele aspektów mojego życia. Nic nie relaksuje mnie w ciągu dnia tak jak spacery z nią. Jesteśmy bardzo dobrze dobrane pod kątem naszych charakterów i potrzeb. Dzięki temu, że troszczę się o nią, potrafię też lepiej stawiać granice innym i dbać o potrzeby nas obu.
Cztery lata od adopcji Buni cały czas uważam, że to była najlepsza decyzja w moim życiu i nie mogę sobie teraz wyobrazić, jak miałabym funkcjonować bez niej. Jestem Buni nieskończenie wdzięczna za to, że jest. Kocham czas, który spędzamy razem, nasze wspólne wyjazdy i nasze wspólne leżenie razem na kanapie. Bunia jeździ ze mną co wakacje w Beskid Żywiecki i wstępuje w nią tam niesłychana energia, zaczyna wesoło podskakiwać i biegać po polach. Tej zimy była też po raz pierwszy nad morzem.
Z niecierpliwością czekam na nasze dalsze przygody."
-Hanna




